poniedziałek, 14 lutego 2011

"Kochałem ją" czyli życie to sztuka wyboru

Mało to walentynkowy film. Ani grama lukru, ani krztyny zalewającej słodyczy i łopatologicznych rozwiązań - jak to ona jego a on ją i jak to nie mogli, a jednak im się udało. Zabou Breitman - totalnie niestety nieznana mi reżyserka (wstyd?) - nakręciła film, który obnaża tę rzadziej eksponowaną w filmach twarz miłości. Mianowicie to jej wydanie, które czyni z nas kłamców i manipulatorów, którzy dla własnej przyjemności ranią i upokarzają. 45-letni, żonaty facet zakochuje się w dużo młodszej od siebie kobiecie. Banał. Zostaje jednak z żoną, bo wygodne i ustatkowane życie jest dla niego ważniejsze niż miłość o niewiadomych następstwach. Jeszcze jeden banał. Film  ma jednak bardzo ciekawą konstrukcję i poprowadzoną narrację. Początkowo widz zostaje zmylony i identyfikuje się z porzuconą matką dwójki małych dziewczynek, która wyjeżdża by odreagować traumę rozstania. Kobietą pogrążoną w depresji opiekuje się starszy mężczyzna. Nie wiemy kim dla niej jest, dopóki nie okazuje się, że jest jej teściem. Tworzy się między nimi na tyle intymna relacja, że pewnej nocy decyduje się on zwierzyć jej z własnej życiowej traumy - porzucenia - jak mówi - miłości swojego życia. Mathilde była poznaną przypadkowo tłumaczką, widzieli się zaledwie godzinę, a uczucie zrodziło się samoistnie i z taką siłą, że romans trwał kilka lat. Tułając się po miastach całego świata zaczęli grać w swoistą grę, która miała zastąpić im nierealny związek. Nierealny, gdyż sama miłość nie wystarczy - gorset przyzwyczajeń, wspólne mieszkanie, dzieci i wygoda dnia codziennego są na tyle silne, że nowy związek jest zbyt dużym ryzykiem, by to wszystko stracić. Zostając z żoną Pierre zapewne świadomie skazał się na dożywotnią wegetację i rozpamiętywanie straty, unieszczęśliwiając przecież nie tylko siebie, ale i obydwie kobiety. Reżyserka ukazała dualizm zdrady - zarówno punkt widzenia zdradzonego (synowa), jak i zdradzającego (teść) konstatując, że w jej rezultacie tak naprawdę nikt nie wygrywa. Zawsze są pokrzywdzeni, jest to satre'owski wybór pomiędzy dżumą a cholerą. Zostać - oznacza niewykorzystane szanse, odejść - rozbić rodzinę. Historia snuta przez Pierre'a pozwala porzuconej Chloe przeżyć katharsis - film kończy się nieco nazbyt łopatologiczną sceną, gdy bohaterka wychodzi nad ranem przed dom i patrząc na majestatyczne góry wynurzające się z mgły, delikatnie się uśmiecha. Jakby dotarło do niej, że nie tylko wiele straciła, ale i bardzo wiele zyskała - życie wolne od kłamstw i ułudy. "Kochałem ją" oprócz ciekawej zawartości fabularnej dostał też świetną oprawę formalną. Szczególnie w pierwszej części uwagę zwracają świetne zdjęcia i montaż. Pomosty dźwiękowe i nachodzące na siebie płaszczyzny czasowe są całkiem efektowne i sprawnie wykonane. Świetne aktorstwo (wybór aktorki do roli Mathilde to strzał w dziesiątkę - ani to piękna, ani zjawiskowa, a właśnie zwyczajna, co nadaje historii niezwykłej prawdy) sprawia, że film nie nuży pomimo dosyć długich ujęć i leniwego tempa.
Ale ciekawy to wybór repertuarowy ze strony Agrafki, by puścić ten film akurat w Walentynki. Bo nie jest to obraz optymistyczny. Nie dość, że człowiek jest więźniem własnych wyborów skazanych na dożywotnie znoszenie ich konsekwencji, to jeszcze miłość jawi się w tym filmie jako co prawda piękne doznanie, ale niemające szans w konfrontacji ze zwykłym wygodnictwem i schematyzmem. A przecież Pierre nie planował się zakochać i nie z jego właściwie winy został postawiony przed takim dylematem. Jesteśmy bezbronni, ale i całkowicie odpowiedzialni. Za wszystko.

czwartek, 10 lutego 2011

Fatih Akin i jego rewelacyjne 'Soul Kitchen'

Chyba poprawiłby humor nawet w najgorszym dniu życia. Świetny, lekki, dowcipny. Niewymuszony ani nie wymuskany, a urzekający. Jest w tym filmie jakaś magia, która sprawia, że z niepokojem spoglądałam na zegarek czy aby zaraz się nie skończy. Ale o czym tak właściwie jest? Dla mnie pod pretekstem historii o greckim imigrancie mieszkającym w Niemczech, który postanawia wyjechać za miłością swego życia do Szanghaju i zostawić swoją restaurację (tytułową Soul Kitchen) w rękach brata kryminalisty, kryje się bezpretensjonalna opowieść o radzeniu sobie z życiem mimo wszystko i o przezwyciężaniu pozorów. Zinos potrafi pomimo wielu problemów nie tylko finansowych, ale i zdrowotnych (bohater nabawia się przepukliny i w jej wynika przeżywa istne katusze nie mogąc się normalnie poruszać, co Akin przekuł w przekomiczny wątek, chyba najśmieszniejszy w całym obrazie) potrafi się nie załamać i walczyć o to, co dla niego ważne. Film przepełniony jest dla mnie jakimś takim ciepłem, którego świetnym przykładem jest relacja między pracującą w Soul Kitchen kelnerką, a bratem Zinosa - Illiasem, który by móc codziennie opuszczać więzienie prosi go o fikcyjne zatrudnienie w restauracji (które z czasem i pod wpływem poznanej dziewczyny staje się dla niego prawdziwą frajdą). Postać kelnerki też jest z resztą świetna - Lucia to malarka, intelektualistka, która woli myć się na pływalni niż płacić słone pieniądze za czynsz. Odwzajemnia uczucie Illiasa choć mogłoby się wydawać, że tych dwoje więcej już różnić nie może. Aktorka grająca Lucię (Anna Bederke) ma w sobie taki magnetyzm, że gdy pojawia się na ekranie skupia na sobie całą uwagę widza. Rewelacyjna jest scena w klubie kiedy tańczy, a stroboskopowe światło i hipnotyczna muzyka tworzą podobny klimat jak u Xaviera Dolana w Wyśnionych miłościach (kiedy cherubin Nicholas tańczy z matką do piosenki Pass this on The Knife). Fenomenalna jest też postać kucharza, którego pasja do gotowania jest ważniejsza od zachowania pracy, jeżeli wiąże się to z kulinarnymi bezeceństwami bądź klientami zamawiającymi gorące gazpacho;) Film ma dobry montaż, świetną muzykę i aktorstwo na naprawdę wysokim poziomie.
Można powiedzieć, że Soul Kitchen opowiada o banalnej prawdzie, że w życiu nie liczą się pieniądze i kariera, ale relacje międzyludzkie i zachowywanie spokoju, choćby się nam wydawało, że tym razem to już naprawdę koniec. Banał ten Akin przekuwa jednak w niebanalną historię, w zasadzie komedię raczej niż dramat, oferując widzowi sto minut rozrywki na najlepszym poziomie.
A tutaj zwiastun.